2013-07-07

Dali 大理

Wybraliśmy się na króciusieńką wycieczkę do Dali. Nie polowaliśmy na rzeczy niezwykłe, nie mieliśmy czasu na nawiązywanie nowych znajomości, to miał być odpoczynek połączony z wycieczką w góry.
Dali pamiętałam z wycieczki sprzed pięciu lat. Stare miasto z nowymi murami było ciche i pustawe; zapełniało się tylko w weekendy i wieczorami. Oczywiście wiedziałam, że już teraz jest zapchane turystami, ale nie zdawałam sobie sprawy, że jest ich więcej niż ludności rdzennej. Prawie poznikały prawdziwe bajskie restauracje, zastąpione kuchnią fusion łatwo przyswajalną przez turystów. W tzw. tybetańskiej knajpie poza nazwą i herbatą z masłem jaka nie ma nic tybetańskiego, a sprzedawcy na ulicach to ludzie z północnowschodnich Chin i... Polacy. Tak, trafiłam na sklep z bursztynem.
Oczywiście rozumiem, że każde atrakcyjne turystycznie miejsce czeka taki los. Oczywiście wiem, że na Rynku w Krakowie też częściej słychać angielski niż polski i że "krakowianki" i "górale" odstawiają hucpę tylko dlatego, że na tym zarabiają. Wiem to wszystko, ale i tak mi żal. Miałam nadzieję, że chociaż wycieczka do wiosek rybackich przy Jeziorze Erhai pokaże nam resztkę starej kultury ludu Bai. Pomyliliśmy się. Ale o tym kiedy indziej.
Jestem zwichrowana na punkcie zachowania kultury danego miejsca. Wiem jednak, że Dali wywiązało się z tego zadania i tak całkiem nieźle. Odbudowali mury miejskie, włączając w nie ładnie stare bramy. Zamiast burzyć stare miasto jak Kunmińczycy, stworzyli nowe miasto (Xiaguan 下關) wystarczająco daleko, by oba miejsca miały możliwość rozbudowy: stare w starym stylu dla turystów i nowe w nowym stylu dla mieszkańców. W starym mieście stworzono pożywkę dla miszmaszu kulturowego, który sprawia, że przybysz z każdego miejsca na świecie czuje się tutaj chciany i u siebie. Obcokrajowcy i Chińczycy z innych stron przyjeżdżają i zostają albo przyjeżdżają, wyjeżdżają i wracają. Do strumieni w środku miasta, do widoku na jezioro i na czterotysięczne góry, do kuchni z całego świata i ludzi z najdziwniejszych miejsc. Do wiatru zdmuchującego czapki z głów, do pól ryżowych na polderach, do azylu dla tych, którzy chcą widzieć piękno Yunnanu, nawet jeśli on powoli się globalizuje, a jego specyficzny urok umiera.
Ja też będę wracać. Żeby patrzyć, jak dalijski "batik" wypierany jest przez masówkę z Kantonu. Żeby widzieć jak zamiast dwóch klimatycznych knajp z muzyką na żywo powstaje takich knajp dwadzieścia, jedna koło drugiej, przez co hałas uniemożliwia cieszenie się pięknym wieczorem. Żeby narzekać, że nawet w Kunmingu łatwiej znaleźć tradycyjną kuchnię regionu - w dodatku taniej.
Ale widok na góry zapiera dech w piersiach a szeptu jeziora chce się słuchać. Czyli i tak warto wracać...
Tutaj znajduje się część zdjęć. Nie oddają piękna starych budynków ani leniwej atmosfery; może jednak pokażą Wam, dlaczego mimo wszystko pokochałam to miejsce...
Dla porównania: zdjęcia sprzed pięciu lat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.